Warszawską ulice Karową, z dawien dawna kojarzyłem z rajdowym kryterium i rykiem samochodów. Gdzieś na dnie oka zagnieździł się kadr rodem ze „Sportowej Niedzieli” – auto z fantazją biorące ostry zakręt i lśniąca w świetle ulicznych latarni mokra nawierzchnia jezdni. Nazwę uliczki zwykłem sobie tłumaczyć maścią koni czy karcianym kolorem. I tkwił bym nadal w błogiej nieświadomości, gdyby nie lektura „Wieszania” Jarosława Marka Rymkiewicza.
Książka, którą jak pisze sam autor, można czytać „dla przyjemności albo dla pożytku, dla nauki albo dla zabawy” sięga swą tematyką zapomnianych dziś warszawskich epizodów kościuszkowskiej insurekcji. W zajmujących esejach o zdradzie i karze znać pióro poety, ale i dbałość o szczegóły przypisaną historykom. Kreśląc dramatyczne koleje żywota warszawskich szubienic, które lud stolicy sprezentował zdrajcom ojczyzny, zda się mimochodem odkrywa Rymkiewicz zapomniane detale i szczegóły. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Ekolodzy z trwogą odkryją fakt istnienia w osiemnastowiecznej stolicy przedziwnego amfiteatru, na rogu Brackiej i Chmielnej, gdzie król Stanisław August sycił swe oczy walkami zwierząt. Miłośników lotnictwa zadziwią prace uznanego poety Stanisława Trembeckiego nad maszynami aerostatycznymi. Ktoś taki jak ja, ze zdumieniem odkryje rodowód warszawskiej ulicy.
Źródłosłów nazwy owej ulicy, kryje bowiem jej przeszłość ściśle związaną z odpadami. Osiemnastowieczne śmiecie, w których próżno by szukać przeważających dziś opakowań, bliższe były temu co dziś potocznie określamy gnojem. Odpady bytowe przemieszane z zawartością dziur kloacznych zalegały ulice stolicy, która mimo to pozostawała wówczas miastem o wiele czystszym od Wiednia, Londyny czy Paryża. Powołana przez króla Augusta III w 1740 roku tzw. Komisja Brukowa stwierdziła utrudnienia związane z poruszaniem się Krakowskim Przedmieściem na skutek trudnych do ominięcia kup gnoju i błota. Owe świadectwa ludzkiego bytowania nie sposób było uprzątnąć aż do miesięcy letnich, gdy na skutek upałów nieco podsychały. Korzystając z łaskawości aury, lepiono z owej gnojno-błotnistej mazi wieże sięgające ponoć drugiego piętra, które następnie podpalano.
Owe niezwykłe latarnie oświetlające Warszawę, znikły pod koniec wieku za sprawą marszałka wielkokoronnego Franciszka Bielińskiego, który wydał zarządzenie zakazujące składowanie gnoju i błota na ulicach. Miast tego nakazywał gromadzenie go na podwórzach, skąd miały być wywożone przez służby miejskie. W związku z tym pomysłem powołano do życia w 1743 roku w Warszawie tzw. Magazyn Karowy, czyli remizę taboru do wywozu nieczystości. Karami zwano wówczas wozy, na które ładowano gnój i odpady. Ich codzienna marszruta kończyła się zwykle na specjalnym pomoście zbudowanym nad Wisłą, gdzie tzw. ludzie nocni (widywano ich tylko w nocy) mieli wyrzucać zawartość pojazdów na głęboką wodę. Drugim miejscem, o którym warto w tym kontekście wspomnieć była tzw. Góra Gnojowa przy ul. Jezuickiej pełniąca rolę tymczasowego by rzec dzisiejszym językiem wysypiska. Tymczasowego, bo gdy za nadto przyrosła, jej wierzchołek zrzucano do Wisły. Co ciekawe, Góra Gnojowa była również miejscem gdzie fach komunalny krzyżował się z medycyną. Zakopywanie pacjenta w gnoju uważano ówcześnie za uznaną metodę leczenie syfilisu, co też tamże praktykowano.
Ku Górze Gnojowej prowadziła nadto ulica Gnojna, której pochodzenia nazwy nie trzeba już chyba objaśniać.
„Nieprzespanej nocy znojnej
Jeszcze mam na ustach ślad…”