Ta rubryka, to miejsce na naszej stronie internetowej szczególne. Poruszać będziemy się po obrzeżach, prowadzić grę skojarzeń. Odkrywać sprawy ważkie i te zda się na pozór banalne, ale warte uwagi. Trywialne stwierdzenie, iż odpady i wszystko co z nimi związane towarzyszą nam od zarania ludzkości, spróbujemy pokazać w nieco innym, może zaskakującym świetle.
Na początek – będzie bardzo nietypowo.
Zacznę od książek. Pośród wielu, które przychodzić nam czytać, istnieją te szczególne. Wiążące wzrok, przykuwające uwagę. Te, po które sięgamy co wieczór, by przez chwilę powędrować w głąb siebie. Świat swoich tęsknot i pragnień. Prędzej nocy nie stanie, niźli opadną snem zmorzone powieki. Tylko czasem w głowie zagości dziwny niepokój. Każe zewrzeć stronice, bacząc jak wiele ich jeszcze zostało. Jak długo przyjdzie je jeszcze smakować.
Podobnie bywa z muzyką. Są płyty które porywają. Rozum podpowiada by strzec się kolejnych seryjnych odtwarzań. Powoli smakować miłe dla ucha dźwięki, by ich nie spospolitować.
Z tą myślą spoglądam na nieco wyblakłą, błękitną okładkę. Biel chmur złamana blaskiem zachodzącego słońca i gitara szybująca ku obłokom. „Brothers In Arms”. Piąta, studyjna płyta Dire Straits. Ledwie dziewięć zrodzonych na dalekiej wyspie Montserrat melodii, które w połowie lat osiemdziesiątych zawładnęły światem. Dziewięć klejnotów knopflerowskiej liryki. Dopieszczone, pełne przestrzeni ballady połączyły w zasłuchaniu zarówno rozkochanych w rockowej tradycji, jak i tych na chwilę oderwanych od rockowych piosenek.
Nie miejsce tu i czas na recenzję całego albumu. Zapewne nie przyszło by mi do głowy kreślić tych kliku słów podszytych muzyką, gdyby nie utwór oznaczony numerem cztery. „Your Latest Trick”. Rozmarzona partia saksofonu buduje niepowtarzalny klimat. Bliższy sobotnim, wczesnojesiennym wieczorom niźli chłodom przedświtu. Wszystkiemu co niedopowiedziane, bo i trudno o stosowniejszy ku temu instrument.
„Dobili już nocnych targów
Atłasowi amanci i ich piękności
A prehistoryczne śmieciarki
Mają już miasto tylko dla siebie
Ich odgłosy niczym ryk dinozaurów…
Oni wszyscy czynią tę potworną miazgę…”
Nieco zachrypnięty (skutek zauroczenia nikotyną), niski tembr głosu Knopflera snuje opowieść o Nowym Jorku i samotności.
Zapytacie, gdzie tu ekologia? Ostrzegałem, będzie poruszać się po obrzeżach, kluczyć, szukać zatartych śladów. Tym razem to nie tylko gra skojarzeń. To przykład, że nawet najbardziej zwyczajne, a często podskórnie lekceważone czynności mogą inspirować. Oddajmy głos Knopflerowi:
„Pewnego razu w Nowym jaku wyszedłem ze studia o czwartej nad ranem i ruszyłem w stronę Villaga. A potem już wychodziłem tak codziennie – czwarta, trzecia nad ranem… Rejestrowałem wtedy każdy drobiazg – czy to taksówkarza przyjmującego kurs wyłącznie za gotówkę, czy jakąś piosenkę akurat graną w radiu. Chłonąłem Nowy Jork w każdym jego przejawie, także z tymi gigantycznymi śmieciarkami wydającymi z siebie niczym prehistoryczne bestie – niewiarygodne dźwięki…”
Z jazgotu budzących nowojorczyków ze snu śmieciarek, zrodziła się jedna z piękniejszych ballad, jeden z piękniejszych w muzyce rozrywkowej partii saksofonu zagrana przez ś.p. Michaela Brackera.
Zbudzony warkotem silnika przy pobliskiej altanie śmietnikowej, mimowolnie myślę o „Your Latest Trick”.
Wszystko co piękne…