Październik na kompostowni. Czas przedziwnych żniw. Dziesiątki ton liści zwożonych codziennie z parków, trawników i zieleńców Lublina. Blisko dwumetrowe pryzmy w półtonach brązu, gdzieniegdzie przetykanego żółcią i czerwienią.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, gdzie winny kończyć swój żywot – znacie odpowiedź. Choć tak naprawdę, trudno tu mówić o kresie żywota. W ciszy ściętego pierwszym przymrozkiem poranka nad rzędami pryzm zawisł charakterystyczny opar. Kompostownia oddycha. Zebrane w niemałym trudzie liście powoli, dzień po dniu obracają się w proch, w kompost, który użyźni kolejne parki, trawniki, zieleńce.
Czasami potrzebują pomocy. Wyposażony w specjalne urządzenie ciągnik przerzuca tedy pryzmy, niczym dwulatek odnajdujący szczególną przyjemność w brodzeniu pośród zalegających chodnik liści. Pryzma łapie oddech. Życiodajny tlen raz jeszcze podtrzyma proces kompostowania.
Liście, których zapach przypomina o jesieni… Na jednym dębie, uparty botanik zliczył ich kiedyś blisko 250 tysięcy. Ćwierć miliona małych cudów natury, których powierzchnia pochłaniająca światło, jest ponoć 120 razy większa od tej zajmowanej przez samo drzewo.
Z każdym rokiem coraz więcej liści mija bramę kompostowni miast paść ofiarą domorosłych piromanów. Chciałbym wierzyć, że gdzie indziej jest podobnie. Że owa odrobina trudu potrzebna, by nie ulec pokusie pozbycia się liści przez zmieszanie z innymi odpadami czy ich spalenia, to nie nazbyt wiele. Chciałbym, choć chwilami trudno o optymizm słysząc, iż można problem liści próbować rozwiązać poprzez wycinanie drzew. Znam cmentarz na Podlasiu, ogołocony z drzew, okaleczony. Pierwszego listopada nie sposób odmówić różańca za dusze zmarłych, desperacko kryjąc głowę w cieniu kołnierza przed rozbestwionym wiatrem. Ale liście nie sprawiają już kłopotu lśniącym pomnikom.
Szkoda, bo mych Podlasiaków, zda się zrośniętych z przyrodą uważałem za rozsądniejszych. Choćby od pewnego euroPOsła, cieszącego się w Polsce międzynarodową sławą rajdowego kierowcy. „Przydrożni mordercy” pisze o drzewach na swej stronie internetowej, a pod topór idą całe aleje naszych, bywa jedynych, sprzymierzeńców w ciągłych utarczkach z wiatrem czy palącym słońcem.
„ … a podobnych im bez liku
Panopticum, panopticum…”